Na ilu polskich filmach byłam w kinie w zeszłym roku? Na jednym, "Kołysance" Machulskiego. Dlaczego? Bo oprócz schematycznych, TVN-owskich komedii romantycznych nad Wisłą mało co się niestety
Na ilu polskich filmach byłam w kinie w zeszłym roku? Na jednym, "Kołysance" Machulskiego. Dlaczego? Bo oprócz schematycznych, TVN-owskich komedii romantycznych nad Wisłą mało co się niestety kręci. I nagle po kolejnych kotkach, ciachach i wojnach płci mamy "Salę samobójców", wreszcie coś z niską zawartością cukru i sztucznych barwników, co wcale nie jest łatwo ot tak przełknąć i pójść dalej. Wreszcie coś innego, oryginalnego. Wreszcie coś dobrego?...
Chciałoby się napisać, że główny bohater filmu, Dominik (Jakub Gierszał), to zwykły nastolatek. Tak jednak nie jest: chłopak pochodzi z bogatej rodziny, jest uczniem renomowanego liceum, ma ładną buźkę, niezłe oceny, własnego szofera, pewnie z dwie setki znajomych na wiadomym portalu społecznościowym i pieniądze, na co tylko chce. Żyć, nie umierać, ale czy aby na pewno? Jego rodzice (Agata Kulesza, Krzysztof Pieczyński) w swoim zapracowaniu i wyścigu szczurów nie mają dla rozpieszczonego jedynaka czasu, a on sam powoli zakochuje się w koledze ze szkoły, chociaż woli to zachować dla siebie. Niestety jedna plotka, jeden filmik, a pod nim mnóstwo komentarzy brutalnie wyśmiewających seksualność Dominika, sprawia, że bohater traci grunt pod stopami. Wtedy właśnie dostaje wiadomość od kogoś z nickiem "sala_samobojcow". Tak zaczyna się znajomość, która na zawsze zmieni życie chłopaka...
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam on-line trailer filmu Jana Komasy, zwłaszcza animowane sekwencje z awatarami bohaterów, byłam zaskoczona, bardzo pozytywnie zaskoczona. Nie wierzyłam, że ktoś był gotowy zaryzykować i wyłożyć pieniądze na coś bez polskich "młodych, pięknych" w rolach głównych. Tak się jednak stało i bardzo dobrze, bo siła "Sali samobójców" tkwi w jej inności. To dobrze nakręcony, dosyć trudny w odbiorze film z finałem, nad którym trzeba się trochę zastanowić. Może nie jest tak mocny jak "Czarny łabędź", ale i tak wystarczająco pesymistyczny i ponury, żeby wyssać z człowieka pozytywne emocje. Ma także swój klimat, który potęguje dobra muzyka Michała Jacaszka.
Film ma oczywiście także swoje wady. Pierwszym z nich jest scenariusz, a zwłaszcza niektóre dialogi, które są niestety sztuczne i mało przekonujące. Cała historia trzyma się kupy, ale właściwie można ją podzielić na dwie części: pierwszą, w której rodzice Dominika wciąż wspominają o jego maturze zwykle w kontekście jej zdania i drugą, kiedy chłopak zanurza się w świat Sylwii. Problemy, które przewijają się przez te dwie godziny spędzone na seansie, są więc liczne: od spraw damsko-męskich (i męsko-męskich), przez brak wspólnego języka nastolatków i dorosłych czy bezlitosnych w plotkowaniu rówieśników aż do samobójstw i czegoś, co Japończycy nazwali hikikomori, a więc ucieczki przed ludźmi i światem. Można by tym obdzielić kilka innych filmów.
Jeśli chodzi o grę aktorską, to na pochwałę zasługuje oczywiście Gierszał. Wierzę, że gdzieś tam, może całkiem blisko, żyją takie właśnie nieszczęśliwe Dominiki. Przekonał mnie do swojej postaci, bardzo zresztą wyrazistej i dobrze rozpisanej dzięki Komasie, i przyznaję, że mu współczuję, ale nie do końca, bo "źli" rodzice "złymi" rodzicami, a własny rozum się ma, nawet będąc nastolatkiem z burzą hormonów. Kulesza jest świetna jako matka wciąż mówiąca o swoim dziecku "to normalny, zdrowy chłopak, czyta książki", jej gra aktorska ujęła mnie za serce, chociaż znowu moje współczucie nie jest tak zupełnie czyste... Roma Gąsiorowska, czyli Sylwia z Internetu, niestety mnie rozczarowała: nie kupuję jej kreacji i już. Zwłaszcza w scenach animowanych głos aktorki zawodzi, brak w nim emocji.
Animacja, o której mówiło się wiele na długo przed premierą filmu, zachwyca. Dla jednych ilość scen w tytułowej sali będzie zbyt duża, ale dla fanów mangi i anime (jednym z nich jest reżyser filmu) oraz współczesnych kreskówek zrobionych na ekranie komputera będzie w sam raz (podobne projekty postaci można znaleźć m.in. w serialu "Storm Hawks", znanym także z polskiej telewizji). Charadesign jest przyjemny dla oka, aż chciałoby się zrobić własnego awatara, ale już niekoniecznie zanurzać się w świecie niedoszłych samobójców.
Po komentarzach na blogach, Facebooku i różnych forach wnioskuję, że nie wszyscy zrozumieli eksperyment filmowy Komasy. Może morał powinien zostać powiedziany wprost?... "Sala samobójców" nie jest do końca produkcją opowiadająca o uzależnieniu od Internetu ani o samobójstwach. Nie jest to film o nieszczęśliwym dzieciństwie ani o samotności przy setkach znajomych on-line. Nie jest to historia uniwersalna ani ku przestrodze. Czym więc dzieło młodego reżysera jest? Na pewno powiewem świeżości w polskim kinie. Teraz czekajmy na kolejne równie dobre nowości.